Kraj Indian
Ruszamy dalej przez ojczyznę Indian. Właściwie to jedną z 'ojczyzn', gdyż w cały Stanach Zjednoczonych rząd uznaje istnienie aż 565 indiańskich plemion, które zamieszkują obszar ponad 300 parków i rezerwatów (obszar ten równy jest prawie 2/3 powierzchni Polski).
My przejeżdżamy przez największy obszar – zamieszkiwany przez 170 tysięczne plemię Nawaho.
Po drodze mijamy niewielkie dość kiepsko wyglądające przyczepy
czy też chatki. Przy każdej zaś stoi naprawdę porządny jeep 4x4. Zastanawiamy
się z czego oni żyją, czy sprzedaż przy drodze handmade biżuterii rzeczywiście
pozwala im się utrzymać. Rejony te pomimo tego że są atrakcją turystyczną i są
odwiedzane przez tysiące turystów rocznie, są biedne. Tumany kurzu i pył
towarzyszą mieszkańcom na co dzień.
Robimy postój jak na Amerykę przystało w McDonaldzie, gdzie
możemy zobaczyć ze rysy ludu Navaho - są inne niż typowych Amerykanów, ciemniejsza skóra, niewielkie oczy, okrągłe ‘kolorowe’ buzie. Rozumiemy czemu ludy te były
nazywane w przeszłości czerwonymi, czerwonoskórymi.
Jedziemy dalej przez pustynie,
do stanu Utah by zobaczyć Monument Valley – miejsce akcji wielu westernów. Po
wielu milach drogi, gdzie otoczenie było płaskie, a tylko w oddali widać było jakieś wzniesienia, naszym oczom
pojawiają się wyrastające z ziemi skały. Wjeżdżamy do parku gdzie można będzie
z bliska podziwiać te monumentalne 'budowle' natury. Po parku wiedzie
kilkunastu kilometrowa szutrowa droga - offroad na pustyni. Widoki niesamowite,
najwięcej oddają chyba zdjęcia. Helena postanawia przespać cała wizytę w parku.
Chętni mogą zatrzymać się tam na dłużej - jest hotel i domki do
spania, jeździć na koniach lub innych wynalazkach w kurzu pustyni.
Opuszczamy Monument Valley by kilka minut dalej stanąć i
podziwiać ją z oddali. Obraz tak cudowny ze znajduje się nawet na okładce
naszego przewodnika, notabene jeszcze do niego nie zajrzeliśmy podczas podróży.
Po drodze do Moab mijamy
jeszcze Mexican Hut i kilka innych monumentalnych ‘budowli’. Droga do Moab jest
różnorodna, spotykamy po drodze dzikie mustangi albo stada krów.
Dojeżdżamy jeszcze za jasności do Moab i udajemy się na polecone i dobrze ocenione w internecie burgery do Milt's. Okazuje się ze
kolejka do maleńkiej burgerowni jest ogromna. Stoimy więc i my, jak się okazuje
na jedzenie przyjdzie nam czekać prawie godzinę. Zamawiamy dwa burgery i
największa porcje frytek. Burger z awokado naprawdę jest świetny, frytki też. Typowo
amerykański obiad – checked!
Komentarze
Prześlij komentarz