Hej, hej USA!


I ruszyliśmy, nasza podróż nie była zaplanowana w każdym szczególe, właściwie to mamy tylko zarys tego co chcemy zobaczyć i kilka noclegów, to i tak dużo więcej niż zazwyczaj gdy podróżowaliśmy jeszcze we dwoje. 

Trasa na pierwszy dzień to podróż z Warszawy do Chicago przez Frankfurt z 3 godzinnym pitstopem. 



W związku z tym ze podróżujemy z Hela (9 miesięcy skończyła dzień przed wyjazdem) to postanowiliśmy dowiedzieć się dokładnie jakie 'prawa' jej przysługują, gdyż na takiej trasie dziecko już nie jest 'darmowe'. Otrzymaliśmy maila od pośrednika, sprawdziliśmy też na jego stronie ze możemy zabrać 23kg bagażu rejestrowanego, bagaż podręczny oraz wózek i fotelik samochodowy z tym ze jedna z tych dwóch rzeczy powinna być na pokładzie samolotu. Z takim przekonaniem pojechaliśmy na lotnisko Chopina, a tam trafiła nam się pani obsługująca z zupełnie innym podejściem, co więcej próbująca wmówić że wszystko jest ekstra płatne - najpierw ze fotelik (w końcu jej kolega powiedział żeby nadała to jako wózek dwuczęściowy - jest to super patent), a potem ze jednak Heli przysługuje jednak 12kg bagażu po tym jak na taśmie leżał plecak z 18kg, a przed chwila pojechał taki co ważył 8kg. Na domiar wszystkiego dała nam miejsca w samolocie na trasie Frankfurt - Chicago rozdzielone przejściem i później twierdziła ze nie da się zmienić. 

Lot do Frankfurtu minął szybko, Hela cały przespała i zabawę zaczęła dopiero we Frankfurcie. Lotnisko jest ogromne, czasy przejścia między terminalami to nawet 20kilka minut. Z pozytywnych informacji udało nam się w punkcie obsługi zmienić miejsca na koło siebie oraz na takie gdzie można przymocować łóżeczko dla dziecka.



Na lotnisku nie udało nam się ostatecznie znaleźć strefy zabaw dla dzieci, ale później widzieliśmy na nią strzałki, za to znaleźliśmy przestrzeń gdzie Hela miała możliwość poznania wielu osób, różnych narodowości i kolorów skory - podchodziła do każdego próbując zaczepić albo najchętniej znaleźć coś czym może się pobawić. 




Przy wejściu do samolotu na pokład United Airlines, zostaliśmy poproszeni o zostawienie wózka i nosidełka samochodowego ze względu na pełen lot i prawdopodobny brak miejsca w lukach podręcznych. Potem Obsługa przeprowadziła z nami krótki wywiad na temat - po co, dlaczego, do kogo, na ile, co robimy i wpuścili nas do już pełnego samolotu. 

Cały lot trwał 8 godzin i 35 minut z planowanych ponad 9. Hela dość szybko usnęła. Po starcie i osiągnięciu wysokości przelotowej otrzymała łóżeczko, o którym pisaliśmy wyżej. Super patent, wygoda dla dziecka i dla rodziców! A my poza jedzeniem mieliśmy czas na nadrabianie zaległości filmowych (obejrzałam Bridget Jones!) albo doszkalanie umiejętności gry niezbędnych w Las Vegas.



Oczywiście Hela jest już za duża aby spać cały tak długi lot, wiec kiedy się obudziła to zjadła obiadek (wzięliśmy ze sobą słoiczek na pokład bez problemów żadnych) i rozpoczęła zwiedzanie samolotu, raczkowała, stawała i zbierała wszystkie foliowe torebki które były na ziemi, dodatkowo swoim dwuzębnym uśmiechem podrywała pasażerów. W momencie oznak zmęczenia daliśmy jej się napić, obejrzeć pięć razy jak nie więcej ulubione piosenki youtubowe na telefonie i położyć do spania. Tak upłynęło mam kolejne 2,5 godziny lotu. 


Po wyładowaniu zaraz po wyjściu z samolotu czekał na nas wózek i fotelik. Hela była jedynym dzieckiem na pokładzie. Potem udaliśmy się do tej sławnej już kolejki z odprawą i decyzja czy zostaniemy wpuszczeni na teren Stanów Zjednoczonych czy tez odesłaniem najbliższym samolotem. Nie było kolejki dla rodzin, pani obsługująca która nas zobaczyła poprosiła na początek kolejki i tak po 3 minutach rozmowy i deklaracji ze wwozimy na teren stanów 3 banany mogliśmy pójść dalej. Odebraliśmy bagaże i już mieliśmy wychodzić z lotniska gdy pojawiły się bramki z jeszcze jedna kontrola gdzie trzeba było pokazać deklaracje (wypełniało się ja na pokładzie samolotu, potem opisywana była przez urzędnika do którego staliśmy w kolejce) i Heli nieszczęsne trzy banany skierowały nas na następna kontrole. Gdzie zaczęliśmy na gorąco myśleć ze mamy przecież jeszcze kanapki, mleko w proszku, kaszki, słoiczki i zrobiło się lekko gorąco. Okazało się jednak, ze postanowili zabrać nam jedynie 3 banany do tego po drugiej stronie spotkaliśmy pana mówiącego po Polsku. 

I tak po przygodach wyszliśmy z lotniska i mieliśmy udać się do centrum. Postanowiliśmy zaoszczędzić na taksówkach (w Chicago bardzo sprawnie działa Uber, niestety ceny w sobotę popołudniu były strasznie wysokie) i pojechać komunikacja co okazało się bardzo dobrym wyborem. Z dwoma przesiadkami metrem (bilet od osoby to 5 dolarów) dojechaliśmy do stacji oddalonej o kilkanaście minut od hostelu gdzie zmierzaliśmy jak cygański tabor. 


Poniżej kilka migawek z pierwszego spotkania z Chicago.










Komentarze

Popularne posty

Facebook