Biały puch w Chicago

Chicago dzień trzeci, czas start. Godzina 5 nasz pokój na nogach, wyglądam za okno a tam sypie, sypie i sypie. Na dworze dobre kilka centymetrów śniegu. Nie wiem ile cali śniegu już leży, ale dzień wcześniej spotkaliśmy znak, ze powyżej 2 cali nie można parkować na wielu uliczkach, coś czuje ze to stało. 





Tata postanawia ruszyć na podbój Chicago biegiem.
Zawsze, gdy jedziemy na wakacje staram się zobaczyć dane miejsce z innej perspektywy - perspektywy biegacza. Jesteśmy w USA, więc w zegarku zamieniłem kilometry na mile i metry na stopy. Jedna mila to 1,609km, więc na czas wyjazdu biegam po jakieś 8minut na milę. W planach miałem bieg wzdłuż Lake Michigan (największe słodkowodne jezioro USA, jedynie 8-krotnie mniejsze niż nasz rodzimy Bałtyk), aż do Milenium Park i powrót przez downtown do Hostelu. Powiem tak biegałem w różnych warunkach, ale tak ciężkich to chyba jeszcze nie miałem - biegnąc wzdłuż Lake Michigan naprawdę zacząlem sie bać o swoje zdrowie. Śnieżyca ograniczała widoczność do kilku metrów, "mokry" wiatr od jeziora skutecznie ziębił, a ja w pewnym momencie nie miałem nawet jak od jeziora odbiec bo byłem przegrodzony autostradą. Znalazłem w końcu jakąś kładkę nad autostradą i juz przez miasto dobiegłem do centrum - nagrodą było przejaśnienie i bycie jednym, jedynym rodzynkiem przy słynnej fasolce, gdzie dnia poprzedniego znajdowały się przecież tłumy. Powrót do domu z przygodami bo mi się poplątały ulice i musiałem zrobić ze 2 mile extra, zanim znalazłem Hostel. Wydawało mi się, że znam juz dobrze miasto, ale w śniegu prezentowało się zupełnie inaczej.






Jak widzicie przyjemna przebieżka wcale taka się nie okazała ale za to pamiątkowe zdjęcia są wspaniałe. 
Po takim samym jak dzień wcześniej śniadaniu (drugiego dnia jeszcze nam smakowały te miliony słodkich kalorii, ale długo byśmy nie pociągnęli), spakowaniu się i zostawieniu bagaży na recepcji (opcja płatna, co chyba wcześniej nam się nigdzie nie zdarzyło) ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie, w planie było ZOO. Pierwsze ZOO Heleny!
Chicagowskie (nie wiem czy jest taki przymiotnik) ZOO, leży w Lincoln Parku jest największym darmowym ogrodem w USA. Jest to najstarszy ogród w północnej Ameryce z 1868 roku. Swój początek zawdzięcza parze łabędzi którą dostało z Nowego Yorku (z Central Parku).
Gdy lekko zmoczeni po przeprawie przez zasypane chodniki dotarliśmy do bocznej bramy ZOO powitała nas cisza i puste wybiegi. Brak nosorożców, hipopotamów. Dopiero małpy, biegające przy minus 5 powiedziały nam dzień dobry. Helutek usnął i nie zobaczyła swojej pierwszej małpki. Potem było już tylko lepiej, zdecydowanie lepiej. Piękny tygrys chodzący przy szybie na wyciągnięcie ręki, fantastycznie ryczący lew na 3 metry oraz piękne małpy w ogromnej małpiarni. Myślę, że jednak największe wrażenie na nas zrobiły flamingi na śniegu, a na Heli (kiedy postanowiła się obudzić) chyba wydra wodna (albo podobne zwierzątko), które z klasą prezentowało wodne fikołki. 












Koniec naszego czasu w Chicago się zbliżał nieubłaganie. Z jednej strony zauroczeni w tym mieście chcielibyśmy pozostać dłużej, z drugiej strony mieliśmy po prostu dość ciężkich warunków temperaturowych, wiatrowych i śniegowych. 

Na obiad zaplanowaliśmy znana chicagowska pizzę. Jak doczytałam jest to pizza zwana deep-dish pizza i przygotowywana jest w patelni. Przez to jest dość wysoka i puszysta. Na wierzchu na mnóstwo sera. Zazwyczaj jest małych rozmiarów i spokojnie naje się kilka osób. (Udało nam się kupić w końcu na wynos do pociągu)Niestety okazało się ze lokal zamknięty i był pad thai z wołowina. 

Na dworzec zdecydowaliśmy się jechać Uberem, na samą myśl drogi do metra w śniegu mieliśmy ciarki na plecach. Udało nam się zamówić Ubera za 11 dolarów. W Chicago maja duży wybór Uberów (dla tych co nie wiedza to taka taksówka zamawiana przez aplikacje, normalnie powinna być tańsza niż zwykła ale trzeba uważać). Maja Uber Pool - czyli takie przejazdy zbiorowe po mieście jak BlaBlaCar w trasie, maja normalnego Ubera, maja Ubera Gold - lepsze samochodu, Uber Black - to już takie fury na bogato, Uber XL, Uber SUV - można się domyślić co to oznacza. Co jest fajne, przez tą samą aplikacje co w Polsce, można zamawiać Ubery zagraniczą, co więcej w Chicago można zamówić też ‘zwykłe’ taksówki.



Przejazd pociągiem z Chicago do Kansas City okazał się niezłym przeżyciem. Bilety kupiliśmy online, natomiast co ciekawe nie było na nich wskazanych miejsc. Dla rodzin z dziećmi poniżej 10 roku oraz dla osób powyżej 60 roku jest na dworcu specjalna poczekalnia. Wykładzina, krzesełka i pełno ludzi. Z jednej poczekalni w pewnym momencie można przejść do drugiej - trochę dziwny system ale wszyscy pragnęli być w tej drugiej. Jednak sama obsługa na dworcu nie była na najwyższym poziomie - co kilka minut obsługa kazała ustawiać się w kolejkę po czym odwoływała, nikt nie wiedział gdzie jest pociąg, za ile będzie i tak dalej. Godzina odjazdu minęła, a my nadal w poczekalni i nadal nie wiedząc gdzie będziemy siedzieć w pociągu. Okazało się, że kiedy opuściliśmy już poczekalnie stała jedna kontrolerka, której trzeba było powiedzieć dokąd się jedzie i ona wskazywała wagon, następnie stała druga, które przed wejściem do wagonu dawała ręcznie wypisane na niewielkiej karteczce miejsce. No i kiedy weszliśmy do środka, już zmęczeni samym czekaniem i brakiem informacji, spotkała nas miła niespodzianka. Duża przestrzeń na bagaże, miejsca niczym w biznes klasie w samolocie, rozkładane, opuszczane fotele, zmieścił się z nami nawet fotelik samochodowy Heli, gdzie potem spała. W trakcie podróży można zamówić sobie stolik w wagonie restauracyjnym na obiad, można też iść do baru. Z minusów kolei to brak Wi-fi, ale podróż Amtrakiem pomimo iż trwała 7 godzin okazała się bardzo wygodna. 






I tak po 22 dotarliśmy do Kansas City. Powitani na dworcu przez Ciocie, Wuja i Olę, pojechaliśmy do miejscowości Shawnee, gdzie spędzimy najbliższe 6 dni.

Komentarze

Popularne posty

Facebook