Bryce Canyon czyli gdzie jeszcze spotkaliśmy śnieg

Plan na dzień dzisiejszy to Bryce Canyon, niestety prognozy pogody trochę nam nie sprzyjają, mówią że ma być nawet poniżej zera. Brzmi to mocno absurdalnie przecież dzień wcześniej wygrzewaliśmy się w Arches w dwudziestu kilku stopniach a tu minus. Trochę w to nie wierzymy, jednak zakładamy, że nie uda nam się spędzić w takich warunkach zbyt dużo czasu, więc postanawiamy wybrać trasę widowiskową, która wiedzie przez Dixie National Forest oraz Capitol Reef National Park. 

Okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Kiedy droga zmienia numer na 12 już na wstępie wita nas tablica, że jest to najbardziej widowiskowa droga w USA. Trasa jest naprawdę cudowna, wjeżdża nawet na 3000 m. n.p.m. Wiedzie przez lasy, przez większe i mniejsze kaniony, a także przez grań jednej z kamiennych gór które mijamy. Z ciepłego klimatu nagle robi się prawdziwa zima, pośród której spotykamy piękne jelenie przy drodze. Mijamy tak różne krajobrazy i miejsca że ciężko sobie wyobrazić ze to wszystko jest w jednym rejonie. Dodatkowo termometr w samochodzie pokazuje od plus osiemnastu do zera.










Kilka mil przed Bryce Canyon wypowiadamy na głos informację, że pogoda jest świetna więc chyba coś źle sprawdziliśmy i dokładnie w tym momencie się zaczyna gwałtowna jej zmiana. Wielka śnieżyca. Śnieg sypie strasznie, widoczność praktycznie zerowa. Nie poddajemy się i wjeżdżamy do parku. Postanawiamy nie oddalać się od samochodu jednak odwiedzić punkty widokowe by cokolwiek zobaczyć. Pewnie więcej można powiedzieć o tym co nie widzieliśmy niż co widzieliśmy, niestety. Jak widzicie z biegiem czasu widoczność raz była lepsza raz gorsza. Niestety poza śniegiem doszedł do tego przenikliwy i zimny wiatr więc chwila na zewnątrz jest naprawdę odczuwalna. Podobno najbardziej zachwycający kanion (z rozmów przed wyjazdem z kilkoma osobami takie informacje dostaliśmy) nas nie porwał.









Nie pozostaje nam nic jak jechać dalej. Droga wiedzie przez Red Canyon, przez który się tylko przejeżdża (i chyba można się przespacerować) - bardzo ładny i na pewno pogoda w nim była już inna. Oraz wybieramy trasę przez Zion Canyon i tutaj spotyka nas niemałe zaskoczenie. Przed wjazdem do tego parku narodowego spotykamy żubry (ciekawe czy maja korzenie u naszych w Białowieży). Gdy wjeżdżamy do parku jest już koło godziny 17, jednak słońce nadal świeci na niebieściutkim niebie (ciężko sobie wyobrazić ze kilkadziesiąt mil temu była śnieżyca). Skaliste pomarańczowe góry majestatycznie na nas patrzą. Przejeżdżamy przez ten park z zachwytem. Nie mamy już czasu na jeżdżenie Shuttlebusami, które pozwalają zwiedzić kanion. Za to jedziemy tunelem wydrążonym w skale który wiedzie w dół góry, spotykamy kozice i udajemy się na krótka przechadzkę koło fanatycznego pola kempingowego.







W parkach narodowych są pola zarówno dla namiotów jak i dla przyczep, z tego co czytałam są takie które trzeba rezerwować telefonicznie (W niektórych folderach informacyjnych spotykamy informację, że miejsce trzeba rezerwować pół roku wcześniej, bo tak zatłoczone są kempingi), ale też są takie na zasadzie kto pierwszy ten lepszy. Fajne jest to ze są w większości wyposażone w stoliki z krzesłami i miejsce na grilla.
Zion wyglądał przepięknie w słońcu i strasznie żałowaliśmy ze nocleg mamy 30 mil dalej. Nocleg mieliśmy w St. George a raczej na obrzeżach, bo miasto okazało się spore. Niesamowite było to ze tydzień powoli dobiegał końca. Ola, już jutro musi wracać do Kanzas City a my mamy ruszyć dalej, ale przed nami jeszcze jeden dzień wspólny w Las Vegas! 


Komentarze

Popularne posty

Facebook